BudapesztPolacy na WęgrzechWęgry w mediach

Prosto z Budapesztu ma 6 lat

4 lipca 2025 r. Piątek. Już po pracy. Siedzę w poczekalni przychodni stomatologicznej dla dzieci. W poniedziałek rano córka ma wizytę u ortodonty. Okazuje się jednak, że skierowanie, na podstawie którego dostała  termin,  jest już nieaktualne. Trzeba zdobyć nowe. To tyle o tym, ile trzeba czekać na wizytę w państwowej przychodni. No problem. Cała szczęśliwa, że mi się w końcu udało dodzwonić i tak, jeszcze dzisiaj mnie przyjmą. Wow!

Przede mną rodzina z dwójką córek. No problem. Mogę poczekać, bo naprawdę mogę poczekać. To ostatni punkt na mojej checklist w tym tygodniu, a później weekend. Czas wolny. Wyciągam telefon, sprawdzam, co tam na naszej dużej polonijnej grupie. Dzieje się. Nie tylko mnie poruszył list otwarty radnego OSP w sprawie 30. Budapest Pride. Poczytam, myślę. Ale tu syn się zgłasza z Warszawy. Pierwszy raz wyjechał sam do Polski z węgierskim kolegą. By pokazać swoją drugą ojczyznę.  Cały dumny i radosny. To koleżanka z pracy pisze, po pracy. A tu prosze wiadomośc na FB. Ktoś pierwszy raz wpisał się, z najlepszymi życzeniami z okazji urodzin. Nie moich własnych, ale Prosto z Budapesztu. Ojej, naprawdę to dzisiaj? Ale miło. I zaczyna się wspominanie. To już prawie 6 lat odkąd postanowiłam dzielić się z innymi moją wizją  Budapesztu, Węgier.  

Przez kilka lat prowadziłam konto Fb, które póżniej mi shakowali. Pisałam, próbowałam odzyskać, ale zero odpowiedzi. Prawie 1,5 tys. obserwujących. Moja mała społeczność. Żal. Nie chciałam się jednak w nim zamknąć. Założyłam drugie konto na FB, na razie jeszcze aktywne, ale już wiedziałam, że trzeba się zabezpieczyć i założyłam na wordpressie stronę prostozbudapesztu.pl Później jako dodatek nieśmiało weszłam na Insta. Inne możliwości, inne zasięgi.

Wolny czas spędzałam na czytaniu poradników, jak to to wszystko zrobić. Z cierpliwością,  krok po kroku.  Zawsze lubiłam się uczyć i zdobywać nowe umiejętności. Strona ruszyła, a ja przypomniałam sobie o tym, że za nim wygrałam główną nagrodę w totolotku- tak przez  lata określałam uzyskanie stypendium rządu RP w Budapeszcie – studiowałam w trybie wieczorowym dziennikarstwo na UW.

W ciągu dnia stojąc na dziale warzywnym na Tarchominie w Globim. Ja, geniusz z LO w Braniewie, w moich najlepszych twórczych latach, oto soję tu przed światem jak wyrzut sumienia z marchweką wycelowana w przestworza i pomagam obsłużyć klientom, wtedy nowum, samoobsługową wagę etykietującą, lub w centrum stolicy na  Świętokrzyskiej, w pierwszym McDonaldsie w Polsce,  ratując frytki przez zwęgleniem w głebkim oleju, tudzież bardziej już na chłodno jeżdżąc na mopie w sali dla gości.

I gdy starając się o miejsce na drugim kierunku – też nowum w tamtych czasach, bo wtedy jeden kierunek się studiwało  – dostałam  propozycję wyjazdu na 6-letnie stypendium  do Budapesztu, w mojej głowie zabrzmiały dzwony, bim bam bom, za i przeciw. Tyle pracy już włożyłam w te studia.  Zdecydowałam się na wyjazd.

Przeważyło pragnienie poznawania świata i myśl, że jeśli poznam Węgry, to zawsze będę miał o czym pisać, a jeśli skończę dziennikarstwo w Polsce, może będę skazana na błąkanie się po wyznaczonych już ścieżkach Środkowej Europy. Póżniej na długie lata o tym zapomniałam.

Po kilku miesiącach od założenia pierwszego konta na FB PzB, wystartowałam w konkursie OSP na red. naczelną PW. Wygrałam. Jako jedyna kandydatka. Jak Koziołek Matołek, który szuka swego Pacanowa, to co tam widziałam i przeżyłam, kiedyś Wam opowiem.

Najważniejsze, dla mnie, że pojawiła się znów ta ścieżka, którą kiedyś tam dreptałam, a  w 1995 r. porzuciłam.

Po rezygnacji z funkcji red. nacz. PW zainwestowałam. W podyplomowe studia na kierunku Digital media na SWPS. Z myślą też taką, że odkąd porzuciłam dziennikarstwo na UW, zdobyłam kilka dyplomów, każdy w innym języku. Ale byłoby fajnie w końcu po latach postudiować w Polsce po polsku.

Ten dyplom, jak każdy poprzedni, trzymam dla satysfakcji w szufladzie mojego biurka. Jako papier do niczego go nie potrzebuję. Jako papier nic w moim życiu nie zmienił.

Jako doświadczenie –  bardzo wiele. Raz, że przez wszystkie seminaria, zaliczenia przechodziłam na samych piątkach (wyjątek zajęcia z TikTok-a, tu tylko czwórceczka) mając zawsze Prosto z Budapesztu w głowie, bo wiedziałam, co chcę robić.  Dwa, ludzie. To o nich i dla nich tworzymy historię. To od nich zawsze się uczymy istoty rzeczy.

Mój pierwszy post 6 lat tat emu był o 20. urodzinach Cirko Gejzer. O wydarzeniach, w których uczestniczyłam i za które  pokochałam Węgrów. To właśnie oni sprawiają, że po 30 latach tu spędzonych czuję się u siebie w domu. 

Za Prosto z Budapesztu nie stoją żadne instytucje, tylko mój czas i moje pieniądze. Jest to moja wewnętrzna potrzeba dzielenia się moimi przeżyciami na Węgrzech z każdym, kto jest zainteresowany.  Z wiarą i nadzieją, że może kiedyś też ktoś zrozumie i pokocha mieszkańców tego miasta jak ja.

Taka była moja pierwotna motywacja.

Później rozszerzyłam tematykę o sprawy Polonii węgierskiej, gdyż żadne tutejsze medium nie traktuje o problemach nurtujących to środowisko.

Dziękuję moim Czytelnikom i Obserwatorom na Insta. To Wy dajecie mi motywację, by w wolnych chwilach, czasem wstając o świcie, czasem zarywając nockę, tworzyć treści na Prosto z Budapesztu.  

00:00
00:00